2

Woreczkowe edycje

W mojej książce “Byłem geekiem w PRL-u” co już można ją zamawiać nieco nowo napisanych stron poświęciłem grom, ale tym klasycznym, bez prądu. Dla mnie planszówkowy szał zaczął się od “Labiryntu śmierci” (dziś już wiem, że była to nieoficjalna edycja “Citadel of Blood”, ale o tym więcej także w książce), który ukazał się w postaci “torebkowej”, nie pudełkowej. Do foliowego, słabiutkiego opakowania wciśnięto instrukcję i żetony do wycięcia.

Ostatnio Richard Garriot, twórca Ultimy, wspomniał jak wydawał swoją pierwszą grę elektroniczną. Postać tej publikacji od razu skojarzyła mi się z produkcjami Encore, która to firma po “Labiryncie” wprowadziła na rynek kilka gier w podobnej formie (więcej w książce, he he).

Oceńcie sami zresztą:

Dla przypomnienia:

  • Akalabeth: World of Doom ukazało się w 1979 rok
  • Labirynt śmierci to 1982 rok

holistyczny

2 Comments

  1. Pakowanie gier w woreczki strunowe (ziploc bag) to był standard wśród mniejszych wydawców w USA. Liz Danforth opowiadała, że czasem “poważniejsi” gracze na rynku oraz klienci patrzyli z góry na takie produkty, bo wiadomo: brak pudełka – musi być gorsze. To dotyczyło zarówno gier wojennych, jak i erpegów.

    • Zapewne nie jest to zupełnie nic niezwykłego – niemniej u nas mieliśmy głównie takie wydawnictwa. Z innej strony: ile by człowiek dał za więcej takich torebkowych wydań przed laty 🙂

Comments are closed.