Jean-Paul de Mousquett

Wiele jest rzeczy na niebie i ziemi, o których się filozofom nie śniło, ale się wiele też rzeczy śniło filozofom, których nie ma ani na ziemi, ani na niebie.

Kazimierz Ajdukiewicz

Tło

Jean-Paul de Mousquett urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Wszystko, czego się dotknął w życiu, zmieniało się w złoto. Miał talent, przyjaciół i wspaniałą rodzinę. Jego dzieła – nowele, opowiadania i powieści – zdobyły uznanie czytelników i krytyków. Mówiono o nim, że przerósł największych mistrzów pióra. Wróżono mu wspaniałą przyszłość, zapraszano na salony i podziwiano. Nikt jednak się nie spodziewał, że kiedyś wszystko to rozsypie się w proch.

Swoją przyszłą żonę spotkał na jednym z licznych przyjęć – z tych, na których spotykają się wychudzeni poeci, bogaci mecenasi i krytycy o ostrych piórach. Nigdy jej nie pytał, jak się tam znalazła, uznając, że to było przeznaczenie. A może pytał, a ona nie odpowiedziała? Jakie to ma dziś znaczenie? Po prostu, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, wiedział, że to na nią czekał całe dotychczasowe życie. Była urocza i piękna, a jej uśmiech pozostawał w pamięci na długie lata. Dziś już nie pamięta, skąd zdobył tyle odwagi, by podejść do niej i się przedstawić. Jednak w jego wspomnieniach wciąż żywe pozostaje te kilka chwil, które spędzili razem, wymieniając uprzejmości i uwagi.

Po trzech miesiącach byli już małżeństwem. Nikogo to nie zdziwiło. Jean-Paul był przecież zawsze szczęściarzem i dostawał to, czego pragnął. Zaraz po ślubie udali się w podróż po Atlantyku, a potem zamieszkali razem w uroczym domu na przedmieściach Paryża.

Przez lata Jean-Paul i Marianne żyli szczęśliwie, ciesząc się każdym dniem i każdą chwilą spędzoną razem. On pisał, zdobywając kolejnych wielbicieli. Ona wspierała go swą miłością i oddaniem. Ich szczęście mącił tylko jeden fakt – brak dziecka, którego oboje pragnęli. Kiedy więc Marianne zaszła w ciążę, Jean-Paul nie posiadał się z radości. W końcu spełniło się jego ostatnie marzenie. Czyż nie był urodzony pod szczęśliwą gwiazdą?

W dniu porodu szczęśliwa gwiazda Jean-Paula zgasła. Poród okazał się zbyt ciężki i choć najlepsi lekarze robili co w ich mocy, matka i dziecko umarli. Świat zwalił się na głowę młodemu pisarzowi. Zrozpaczony zamknął się w sobie, zerwał kontakty towarzyskie, przestał opuszczać dom. Wpierw przyjaciele próbowali mu pomóc, za każdym jednak razem wyrzucał ich lub w ogóle nie otwierał drzwi. Po pewnym czasie zaprzestali prób, wiedząc, że i tak nic nie wskórają.

Mawiają, że czas leczy rany. Jean-Paul jednak nie chciał pogodzić się ze stratą ukochanej żony i nienarodzonego syna. Cały czas wspominał Marianne, przeglądał jej listy, osobiste rzeczy i stare fotografie, usiłując sobie przypomnieć każdy jej gest i uśmiech, tembr głosu, zapach perfum… Kiedy przestawał myśleć o żonie, snuł plany na przyszłość swego nienarodzonego dziecka. Chodząc po pustym domu, opowiadał mu bajki, bawił się z nim i opiekował.

Ten stan trwał ponad rok. Potem Jean-Paul zaczął pisać, jak nigdy dotąd. Z pasją silniejszą od wzburzonego oceanu i miłością zdolną przenosić góry. Wpierw spisywał swą przeszłość – aż do chwili urodzin dziecka, a potem stworzył przyszłość – z żoną i synem (bo to miał być syn) u boku.

Jean-Paul dostawał zawsze to, czego chciał. Niektórzy mówili, że jest urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. Nic więc dziwnego, że i tym razem jego pragnienia się spełniły. Dom zaczął rozbrzmiewać płaczem dziecka oraz śmiechem szczęśliwej matki. Na początku Jean-Paul nie był pewien, czy to rzeczywistość, czy może sztuczka, jaką spłatała mu jego wyobraźnia. Później jednak zrozumiał, że każdego ranka urzeczywistnia się opowieść, którą spisał dnia poprzedniego. A im więcej słów pojawia się w jego dzienniku, tym bardziej realne i rzeczywiste stają się wymyślone historie. W końcu zmarła żona i nienarodzony syn zaczęli żyć własnym życiem. Nie musiał już opisywać, co i kiedy robią. Wystarczyło, że o nich myślał… a może to oni myśleli o nim?

Przez lata nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co wydarzyło się w domu Jean-Paula. Być może nikogo to nie interesowało, a może to moc pisarza sprawiła, że wszyscy omijali zapuszczone domostwo na przedmieściach Paryża.

Mały Pierre powoli dorastał, pod opiekuńczymi skrzydłami wspaniałej matki i tajemniczego, nieobecnego ojca. Nie wiedział, dlaczego nie może opuszczać ponurego domu i spoglądać przez okna. Słuchał jednak rodziców, był bowiem grzecznym dzieckiem. W wieku ośmiu lat po raz pierwszy objawił się jego dar. Tak jak i ojciec, potrafił przywoływać do życia bohaterów opowieści. O ile jednak Jean-Paul musiał myśleć o swych tworach, o tyle dzieci jego syna przychodziły na świat spontanicznie, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wkrótce pokoje domu na przedmieściach Paryża zapełniły się wyczytanymi przyjaciółmi Pierre’a. I nie tylko nimi. Wraz z przyjaciółmi pojawili się wrogowie – koszmary, które opuściły dom w poszukiwaniu ofiar. I w taki oto sposób rozpoczęła się wojna w krainie wyobraźni. Wojna, która miała się toczyć w świecie rzeczywistym.