Moda na retro (2015)

Któż nie chciałby zatrzymać czasu? Albo go wręcz cofnąć? O chwilę, dwie, dzień miesiąc, rok… czy lat dwadzieścia? Każdy z nas może sobie pomarzyć o wehikule czasu, by po prostu kupić ciuch w stylu z lat 60. czy 70., odpalić teledysk z lat 80. czy kupić gierkę z lat 90. w odświeżonej wersji. Niemniej są ludzie, dla których sprzęt retro to styl życia!

Współczesne gry wideo są graficznie wyrafinowane, gameplayowo rozbudowane i marketingowo rozdmuchane. Często wczucie się w rozgrywkę wymaga poświęcenia czasu na opanowanie starowania i ogarnięcie świata gry. Niektórych graczy denerwuje niski poziom trudności współczesnych tytułów. Innych wkurza niedopracowanie produktów czy marketingowe sztuczki. A jeszcze inni po prostu uwielbiają 8-bitową nostalgię…

W starym kinie…

Ze starymi grami jest nieco tak jak z filmami sprzed lat. To, że w grudniu pojawi się nowa odsłona Gwiezdnych Wojen nie oznacza, iż zapominamy o „Nowej nadziei” czy „Imperium kontratakuje”. Wręcz przeciwnie, z radością przypominamy sobie filmy sprzed lat, w których twórcy większą uwagę przykuwali do opowieści, a mniejszą do efektów specjalnych. Owszem, najnowsze obrazy mają efekty specjalne, które robią ogromne wrażenie. Jasne, że dźwięki sprawiają wrażenie, iż jesteśmy w samym sercu filmu. W zasadzie filmowców ogranicza w tym względzie już tylko wyobraźnia… Cóż z tego? Potęga narzędzi nie wystarczy, gdy opowieść okazji kuleje. Nawet najlepsze efekty specjalne nie zrobią z kiepskiego scenariusza arcydzieła. A nawet jeśli fabuła najnowszych obrazów jest wciągająca, to czy należy wyrzucać do śmieci najwspanialsze osiągniecia kinematografii?

Analogicznie jest z grami.

Po co grać w stare gry?

Wszak mają gorszą grafikę, kiepskie dźwięki, a na dodatek rażą prostotą – koniec końców pierwsze joysticki składały się z pojedynczej gałki i były wyposażone w jeden, góra dwa klawisze, nie to co dzisiejsze kontrolery z dotykowymi przyciskami. Daleko im pod tym względem do współczesnych produkcji. Budzą za to nostalgię i radują serca tych, którzy w dzieciństwie przeżywali niesamowite przygody z Mario czy latali rozpikselowanym samolocikiem w River Raid. Powrót do gier, które odpalaliśmy na kineskopowych ekranach, to po prostu powrót do dzieciństwa. Ale nie tylko.

Podobnie do filmowców sprzed dekad, tak i deweloperzy gier, które dziś zwiemy retro, musieli znajdować niezwykłe rozwiązania, by zrealizować swe mierzenia. Może rozgrywka w dwu wymiarach i kilku kolorach dziś trąci myszką, ale za to oferuje zupełnie inne odczucia. Grając w sidescrollera czy shutemupa przeżyjemy coś, czego nie zaoferuje nam ani Wiedźmin 3, ani Black Ops 3. Co więcej, wiele starych gier okazuje się dużo trudniejsza od współczesnych produkcji, stanowią przez to większe wyzwanie.

Czym jest retrogranie?

To określenie dotyczące wszelkiego rodzaju gier, a zatem klasycznych narracyjnych gier fabularnych, bitewnych czy planszowych i wcale nie jest nierozerwalnie związane z rozrywką elektroniczną – choć, rzecz jasna, ta jego odmiana jest najpopularniejsza. I w tym ostatnim wypadku retrogaming jest pojęciem, pod którym kryje się bardzo niezwykłe hobby. Z jednej strony retrogamerzy czy retrogracze sięgają po wiekowe tytuły (czasem korzystając z emulatorów). Z drugiej zbierają stare gry wideo oraz potrzebny do ich uruchomienia sprzęt. Z trzeciej zaś fascynują się reedycjami i klonami starych, klasycznych już tytułów, które bardzo często trafiają ostatnio na urządzenia mobilne, a więc tablety i smartfony.

Ruch retrogamingu nie ustala jakichś granic wieku produkcji, która czyni z nią tytuł odpowiednio stary. Są produkcje, które dla jednego gracza będą nowe, dla drugiego – klasyczne, a dla trzeciego – wykopaliskiem. W zasadzie można uznać, iż jedynie aktualnie wychodzące gry oraz te zaliczane do poprzedniej generacji konsol nie uznaje się za retro.

Ocalić od zapomnienia

Gry wideo są medium młodym, ale też dość niezwykłym. Ocalenie od zapomnienia starych tytułów często okazuje się bardzo trudne. Wiele mało popularnych urządzeń sprzed kilku dekad nie przetrwało do naszych czasów. Nawet jeśli gdzieś w sieci znajdzie się filmik czy screeny z retrogry, to nie znaczy, iż udało się ją ocalić od zapomnienia. Bo o ile w stare gry tradycyjnie wciąż łatwo zagrać i łatwo je odtworzyć, o tyle w przypadku gier wideo potrzebujemy nie tylko nośnika, ale nadto urządzenia, na którym produkcję da się uruchomić. A jak wiadomo, technologia lubi się zużywać. Emulatory zaś nie oddadzą wszystkich smaczków starych gier. Z tego też powodu animatorzy ruchu retrogrania tworzą całe muzea. Albo, jak pewien niezwykle zakręcony człowiek, od wielu lat nie wyłączają konsoli Super Famicom (u nas znanej pod nazwą Super Nintendo Entertainment System czy SNES), by nie stracić zapisanego stanu gry! Po prostu w czasach gier wideo sprzedawanych na kartridżach te wyposażano w niewielką bateryjkę, za sprawą której tzw. save – po wyłączeniu konsoli – nie rozpływał się w niebycie. Niemniej stan naładowania baterii 20-letniego kartridża jest bliski zera, a to oznacza, iż odłączenie od prądu SNESa może oznaczać utratę cennych danych…

Nie tylko granie

Okazuje się jednak, iż retrogaming zatacza coraz większe kręgi. Fanom nie wystarcza granie i spotykanie się, a nawet tworzenie muzeów. Organizowanie spotkań i konwentów, takich jak warszawki Pixel Heaven, to za mało. Powstają zespoły grające muzykę nawiązującą do starych gier, jak choćby polskie Retros z takimi utworami jak Console Wars czy Zwali cię Szarak. Wreszcie organizowane są zbiórki na nagranie muzyki ze starych gier na komputer Commodore 64 przez Londyńską Orkiestrę Symfoniczną. A to i tak tylko wierzchołek góry lodowej tego niezwykłego wehikułu czasu…