O tym co łączy Nietzschego z Tarantino, a Hume’a z Lynchem (1999)

Tym razem zajmiemy się zakręcaniem – czasu, przestrzeni i związku przyczynowo-skutkowego.

David Hume - szkocki filozof, historyk, ekonomista - MonitorFX

Żyjący w XVIII wieku szkocki filozof – David Hume – był jednym z wielkich oświecenia. Pośród jego licznych dzieł wyróżnić należy „Traktat o naturze ludzkiej”, w którym m.in. postuluje wykorzystanie metody eksperymentalnej do badania ludzkiego umysłu. Hume postuluje również, że więź przyczynowa nie należy do sfery przedmiotowej. Wręcz przeciwnie. To my – w naszym umyśle i w oparciu o doświadczenie – dochodzimy do wniosku, iż pewne zdarzenia musi łączyć jakiś związek przyczynowo-skutkowy. Jeśli więc widzieliśmy tysiąc razy, jak podrzucony kamień spadał, to za tysiąc pierwszym automatycznie uznajemy, że również spadnie. Jest to jednak tylko nasze psychologiczne przyzwyczajenie. Nic więcej.

Friedrich Nietzsche, filozof wszechczasów | Magazyn Fahrenheit

Ponad sto lat później Friedrich Nietzsche doszedł do jeszcze dziwniejszego wniosku. Odrzucił on założenie o istnieniu związku przyczynowo-skutkowego i zaczął się zastanawiać, co skłania nas do jego przyjmowania. Bo niby skąd mamy wiedzieć o jakiejś przyczynie? Albo o skutku? Nietzsche uznaje, że to strach zmusza nas do przyjęcia więzi przyczynowej. Akceptujemy ją, gdy nie potrafimy poradzić sobie ze swoimi działaniami; gdy boimy się swych myśli, pożądań. Wtedy szukamy przyczyny i stwierdzamy istnienie jakiegoś „Ja”, jakiejś jaźni. A to wszystko przystoi tylko niewolnikowi, bowiem samo pojęcie związku przyczynowo-skutkowego jest wyrazem niewoli. I niewolnik uznaje je, ale to nie wszystko – na dodatek rozszerza ową więź na całą rzeczywistość. Oczywiście nietzscheański Übermensch nie uznaje istnienia tego związku; nadczłowiek wznosi się ponad przyczynowość, ponad zmienność rzeczy i naznacza własną naturę piętnem twórczości.

Tyle podstaw teoretycznych, teraz przejdźmy do fantastyki.

Jak łatwo się domyślić, brak związku przyczynowo-skutkowego powoduje zachwianie linii czasu. Nie mogąc powiedzieć, że coś było przyczyną, a coś innego skutkiem, nie jesteśmy w stanie ustalić co było przed, co zaś po. Wydarzenia zdają się mieć miejsce losowo, chaotycznie, bez ładu i składu.

Pewnie się domyślacie, do czego zmierzam.

PULP FICTION (Quentin TARANTINO) (DVD) 7507958676 - Allegro.pl

Oglądając „Pulp Fiction” Tarantino większość osób dochodzi do wniosku, że scenariusz da się uporządkować w sensowny sposób, choć na ekranie fabuła rwie się i wydarzenia nie następują tak po prostu po sobie. Nieżyjący już Vincent pod koniec filmu je śniadanie w barze, na który Pumpkin i Honey-Boney napadają na samym wstępie. Ktoś może stwierdzić, że Tarantino po prostu wyciął kawałki taśmy i losowo (czy może raczej – z pełną świadomością) je poukładał. A czy nie jest tak, że w tym filmie inaczej wygląda związek przyczynowo-skutkowy? To, że przyzwyczailiśmy się do fabuł, w których wszystkie wydarzenia następują logicznie – jedno po drugim – nie znaczy, iż za każdym razem tak będzie.

Lynch idzie jednak jeszcze dalej niż Tarantino. Pamiętacie „Twin Peaks”? Tu Lynch (na spółkę z Frostem – współscenarzystą) bawi się nami nie tylko wprowadzając do rzeczywistego świata tajemnicze postacie „skądś”. Co pewien czas okazuje się, że jakieś wydarzenie miało miejsce wcześniej, niż nam się wydawało. I wcale nie są to jakieś retrospekcje. Po prostu Lynch pokazuje nam, jak wyglądać może świat z punktu widzenia nadczłowieka.

Jeszcze lepiej widać to zakręcenie w „Zagubionej autostradzie”. Tu już nie jesteśmy w stanie stwierdzić co było wcześniej, co później. Film zaczyna się od informacji, którą główny bohater słyszy przez domofon: „Dick Lorant nie żyje”. Po dwóch godzinach oglądania dowiadujemy się, że to on sam do siebie mówi. A tajemniczy karzeł? Stojąc obok głównego bohatera prosi go, by ten zadzwonił do swojego domu i tam odbiera telefon. Jest w dwóch miejscach na raz? Czy może w ogóle go nie ma?

Lynch zawsze lubował się w tego rodzaju dziwacznych wizjach. Tak jakby znał Nietzchego i pokazywał nam, jak mógłby wyglądać świat, gdybyśmy zrezygnowali ze związku przyczynowo-skutkowego.

Wszystko to można by uznać za filozofowanie, przykładanie super-teorii do prostych fabuł, rozstrzeliwanie komara z armaty. Owszem, można by. Gdyby nie fakt, że na pewnych zajęciach pewien profesor filozofii z zupełną powagą właśnie między innymi na wspomnianych wyżej przykładach ilustrował teorie pana Nietzchego.