Fani słynnego serialu zacierają ręce na myśl o każdym nowym odcinku. Wielu z nich przeczytało już wszystkie książki stanowiące pierwowzór ekranizacji. Inni sięgnęli po gry – planszowe, fabularne czy karciane. „Gra o tron” to fenomen. Ale również potwierdzenie pewnych trendów starych jak świat…
Popularność książkowego cyklu George’a R. Martina wystarczyła do zainspirowania twórców specjalizujących się w innych mediach. W 2002 roku ukazała się gra karciana, w 2003 planszówka, a w 2005 narracyjna gra fabularna. Wszystkie odwoływały się do „Gry o tron” i nadto były dobrze oceniane nie tylko przez fanów powieści, ale również miłośników gier (doczekały się wielu wyróżnień – m.in. ENnie Awards czy Origins Awards).
Dziś wydaje się, że ich sukces jest nierozerwalnie powiązany z popularnością serialu. Tyle tylko, że ten ostatni zadebiutował dopiero w 2010 roku! Może zatem on zawdzięcza swój sukces popularności tym pierwszym? Bo przecież wydane na fali sukcesu serialu gry wideo przyjęto co najmniej chłodno…
„Gra o tron” nie była pierwsza
Nie tylko miłośnicy gier doskonale zdają sobie sprawę, że inspirowanie się popularnymi światami i tematami to wśród twórców planszowek czy karcianek to nic niezwykłego.
– Wystarczy pójść do sklepu z zabawkami, by znaleźć mnóstwo wersji chińczyka na licencji Disneya – mówi mi Grzegorz Laskowski, autor bloga Board to be Wild i zapalony planszówkowicz. – W końcówce lat 90. XX wieku zjawisko było chyba jeszcze bardziej popularne. Każdy popularny film, każdy serial wspierała kolekcjonerska gra karciana. Nawet „Hercules” z Kevinem Sorbo doczekał się karcianej adaptacji…
Z czasem jednak popularność planszówek i karcianek urosła do tego stopnia, że gracze przestali kupować tytuły powiązane z jakimś znanym tematem – mieli po prostu do wyboru mnóstwo innych dobrych produkcji. Wydawcy zrozumieli, że nie wystarczy wrzucić na pudełko napis „Władca Pierścieni”, by gra okazała się sukcesem. Ten bowiem gwarantował tylko dobra mechanika. I jeśli nawet jakiś tytuł wydawał się „skokiem na kasę” – jak planszówkowe wersje „Starcrafta” czy „World of Warcraft” – to były po prostu dobre gry.
– Dziś wydawanie licencjonowanych gier to znów dobry pomysł – zauważa Artur „ARTUT” Machlowski, Category Manager działu Hobby w muve.pl, a prywatnie gracz. – Po wynikach sprzedaży i liczbie dostępnych na rynku tytułów widać, iż popyt na takie produkcje istnieje. A nawet rośnie! Z własnych obserwacji i analizy twardych danych widzę, że gry oparte na mocnej, popularnej marce sprzedają się dużo lepiej niż te, które nie mają na pudełku rozpoznawalnego logo czy grafiki.
Brandowane gry – czy to dobry pomysł?
Na rynku obok gier odwołujących się do słynnych seriali (jak „Spartacus: A Game of Blood and Treachery”) mamy też produkcje oparte na pozycjach książkowych (choćby do dzieł Lovecrafta czy Tolkiena) oraz nawiązujące do innych gier (np. polskie „This War of Mine: The Board Game”, której wydanie w krótkim czasie zostało ufundowane przez społeczność). Czy zatem tworzenie takich gier to zawsze jest dobry pomysł?
– Bardzo dobry – przekonuje Marcin Roszkowski, tłumacz gier i ich miłośnik. – Pod warunkiem jednak – zaznacza od razu – że taka gra nie żeruje tylko i wyłącznie na marce (jak np. wszelkie tematyczne odmiany „Monopolu” czy „Riska”). Gra musi oddawać ducha i specyfikę marki, a nie być tylko „brandową” nakładką na jakąś popularne rozwiązanie.
– Jako wydawca i twórca byłbym szczęśliwi mogąc opracować coś w znanym świecie, takim jak „Gra o Tron” – rozmarza się Jacek Gołębiowski, właściciel wydawnictwa Gindie. – A jako klient też cieszę się każdą dobrą grą.
– Dziś najwięksi łączą licencję z dobrym mechanizmem i tworzą dobrą grę – podkreśla Grzegorz. – W 100 najwyżej ocenianych grach w rankingu na serwisie Boardgamegeek można znaleźć gry na licencji „Gwiezdnych Wojen”, „Władcy Pierścieni” czy „Gry o tron”. Bitewny „X-wing” bardzo szybko stał się produktem przynoszącym największy dochód, dostrzegli go miłośnicy tego typu produkcji i aktualnie znajduje się wśród pięciu najpopularniejszych systemów bitewnych w USA!
– Mam wrażenie, że tak, jak wyewoluowały seriale, tek również zmieniły się gry oparte na takich motywach – uzupełnia Marcin. – Może nie są awangardą innowacji, ale wprowadzają ciekawe rozwiązania lub zręcznie inkorporują wcześniej stosowane.
– Mnie szczególnie cieszy, że branża gier wideo z podniesionym czołem wkracza do kategorii gier bez prądu – zauważa Artur. – Niedawno wydane „Monopoly: Fallout” czy „Monopoly: Halo” to idealny przykład znanego i popularnego »silnika« planszówki wydanego ze »skórką« gry wideo. To ewidentny ukłon w stronę fanów danej serii i produkt przeznaczony bardziej dla miłośników gier wideo niż planszówek.
Co warto polecić?
Rynek planszówek dosłownie ugina się od nowości, a i wiele starszych produkcji wciąż jest dostępna. Trudno wśród mnóstwa tytułów znaleźć te, które wydają się najciekawsze. Rzecz jasna fani seriali czy książek chętnie sięgają po gry, które nawiązują do ich ulubionych opowieści. Są jednak „brandowane” planszówki, które można polecić w zasadzie każdemu, wykorzystują bowiem w niezwykły sposób tematykę.
– „A Game of Thrones Board Game” – bez wahania wskazuje Jacek. – To gra niesamowita z uwagi na jej olbrzymią fabularność. Pozwala na faktycznie wcielenie się w jednego z intrygantów, a oprócz wystawiania jednostek czy wydawania rozkazów olbrzymią wartością są ciągłe negocjacje uczestników. Oczywiście, jak siądą mruki, to może im się to nie spodobać…
– Dobre opnie krążą o „Serenity/Firefly” – mówi Marcin. – W tej grze pojawiło się kilka ciekawych, nowatorskich mechanizmów. Podobnie rzecz się ma ze “Spartacusem”. A bardzo innowacyjną grą okazuje się „Battlestar Galactica”, która udoskonaliła gry kooperacyjne z wplecionym w rozgrywkę zdrajcą.
Ta ostatnia produkcja, podobnie jak wspomniana planszówka nawiązująca do „Gry o tron” naprawdę zachęca ludzi do rozmawiania przy stole, do zawierania i zrywania sojuszy, do podejmowania trudnych decyzji… i ponoszenia ich konsekwencji.
– Do głowy przychodzi mi wiele tytułów – zastanawia się Grzegorz. – Jest choćby „Chaos w Starym Świecie”, odwołujący się do bitewnego i fabularnego Warhammera, który docenić należy za niesymetryczną rozgrywkę i fakt, że każdy z graczy może osiągnąć zwycięstwo w inny sposób, posiadając różne zasoby i akcje do wyboru. Warto zwrócić uwagę na jednoosobową karciankę „Władca Pierścieni”, w którą można też grać w dwie osoby i w której wykonujemy kolejne misje. Tu na graczy czeka mnóstwo dodatków, proste zasady i wylewający się z kart klimat Śródziemia. No i ewenement w skali światowej, czyli „Lords of Waterdeep” sięgające do świata Zapomnianych Krain…
Wiele tronów dla wielu graczy
Coraz rzadziej na rynku pojawiają się słabe planszówki, które nawiązują do znanych książek, filmów, seriali czy gier innego typu. Nie wszystkie „brandowane” pozycje są nowatorskie czy godne uwagi, ale rzadko zdarzają się produkcje słabsze. Owszem, dla obeznanych z planszówkami kolejna wersja „Monopoly” tylko z logiem „Gry o tron” to nic ciekawego. Ale i oni mogą docenić jakość wydania kolekcjonerskiej wersji, której smaczku dodaje klasyczna instrukcja mająca postać zrulowanego pergaminu.
A jeśli ktoś ma wątpliwości, czy planszówka na pewno jest dobra, a nie stanowi li tylko skok na kasę, to zawsze warto sprawdzić wydawcę. Duże firmy raczej nie pozwalają sobie na słabsze produkcje – choć zdarzają się i one, jak choćby „Wiedźmin: Gra Przygodowa”. Gry mniejszych wydawców lepiej wcześniej przetestować – nie muszą być wcale złe, ale warto je poznać przed zakupem.