Zjadacz Grzechów

Z pozoru niczym się nie różni od każdego innych ludzi. Jest może nieco bledszy, trochę chudszy, ma zawsze przekrwione oczy… Ale kto by zwracał uwagę na takie szczegóły? Gdyby nie miał ręki lub nogi – to może…

Interesują się nim i szukają go dopiero, gdy ktoś umrze. Wtedy go szukają, pytają się wszystkich w okolicy, czy go nie widzieli. Bo ktoś musi przecież zjeść grzechy zmarłego. Inaczej nieszczęśnika czeka wieczne potępienie, a nie niebiański spokój do końca świata.

Wezwany Zjadacz Grzechów spożywa posiłek na trumnie ze zmarłym. Powiadają, że im jedzenie jest smaczniejsze, tym grzechy były większe – i słodsze. Zjadacz nigdy jednak nic nie mówi o smaku tego posiłku; nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drga, kiedy powoli wkłada do ust kęs za kęsem; kiedy przełyka kawałki mięsa; kiedy popija wszystko winem…

Nikt nie wie, skąd przyszedł. Nie wiadomo również, dokąd się uda, kiedy zje wszystkie grzechy. Każdy jednak zdaje sobie sprawę, że jest ostatnim. Ostatnim z wielu Zjadaczy Grzechów. Znawcy tematu wspominają czasem, że „zawód” ten przekazywano z ojca na pierworodnego syna i że potomek musiał zjeść grzechy swego rodzica. I nie tylko jego. Bo przecież wraz z setkami spożytych posiłków każdy Zjadacz przejmował na siebie grzechy zmarłych. A pożywiając się na trumnie ojca, zjadał jego grzechy i grzechy wszystkich tych, których rodzic oczyścił. I tak z pokolenia na pokolenie. Któż wie, od ilu lat?…

Ten jednak jest ostatni. Nigdy się nie ożenił i ponoć nigdy już tego nie zrobi. Nie chce. Wielu uważa, że postanowił nie obarczać swego dziecka tak wielkim ciężarem. Inni twierdzą, iż wypaczyły go tysiące – setki tysięcy – pożartych przez wieki grzechów. Jeszcze inni wolą się pocieszać, że jego usługi nie będą już wymagane; że Zjadacz Grzechów nie jest już potrzebny.

Nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą.

PS. Pomysł nie do końca mój, ale fajny. Do wykorzystania niemal wszędzie, raczej jako tło niż główny element scenariusza.