Pole bitewne MAG – pierwszy polski startup?

Wydawnictwo MAG powstało z potrzeby, ale i z przypadku. Kilkukrotnie pivotowało swe działania. I wciąż istnieje. W pewnym sensie jest zatem wyjątkowym startupem. A w latach 90. było fascynującym miejscem. Czas na moje wspomnienia z czasów wykuwania się MAGa.

Na początku był Jacek Rodek

Wakacje “żeglarskie” 1999. Jedyna złapana podówczas ryba. W rękach Jacka Rodka

Wszystko zaczęło się od Jacka Rodka, który przez wiele lat pracował czy czasopiśmie Fantastyka, był też fanem fantastyki oraz gier. Znał RPGi, czyli wówczas głównie (A)D&D, a także planszówki. Pomagał przy ich wydawaniu w Polsce m.in. przez Sferę. Przez chwilę działał w stowarzyszeniu polskich wydawców. Próbował swoich sił jako wydawca, m.in. przy wspomnianych planszówkach czy magazynie komiksowym CDN. Kolejne projekty średnio działały – a to z racji ekonomicznej sytuacji w Polsce (galopująca inflacja, rozwój po stagnacji PRL), a to z powodu kłopotów “kadrowych”, a to z jeszcze innych.

Poszukując kolejnego pomysłu, Jacek doszedł do wniosku, że może warto spróbować zaimplementować na rynek polski narracyjne gry fabularne. Jednak, aby to zrobić, należało wpierw potencjalnych odbiorców poinformować o istnieniu takiego “czegoś”. Wszak tylko nieliczni mieli dostęp do oryginalnych podręczników. Inni tworzyli własne dzieła w oparciu o artykuły Jacka Ciesielskiego zamieszczane w czasopiśmie “Razem”. Niemniej RPG nie były produktem rynkowo znanym.

Jeden z artykułów z magazynu “Razem” o grach fabularnych

Rodzi się “Magia i Miecz”

W 1992 roku myśl o stworzeniu czasopisma zaczyna się realizować. Do Jacka Rodka dołącza jego kumpel z czasów “Fantastyki”, Darosław J. Toruń, oraz Jarek Musiał, również z kręgów około-fantastycznych. Darosław miał odpowiadać za treści, Jarek zaś za oprawę graficzną.

Darosław J. Toruń w Dolinie Małej Łąki, podczas jednej z naszych wypraw w góry

Pierwszy numer “Magii” powstawał jeszcze w starym systemie. Technologicznym starym systemie. Albowiem zanim nadszedł czas składu komputerowego, magazyny składało się robiąc tzw. wyklejanki, czyli papierowe makiety finalnego wyglądu. To dopiero trafiało do drukarni, która składała całość “do kupy”. I potem następował druk.

O MiMie możecie poczytać o tutaj.

W latach 90. istniał w Polsce już skład komputerowy (sam się nim zajmowałem jeszcze w czasach klubówek, czyli kilka lat wcześniej). Niemniej nawet prężne wówczas wydawnictwa, jak Phantom Press wciąż jeszcze funkcjonowały na maszynopisach. W krótkim czasie się to zmieniło, niemniej pierwsze kroki większości wydawnictw wiązały się z trudnym okresem przystosowawczym.

1995: Redakcyjna Wigilia. Od lewej: Kocuj, Jarek, Robson, Czytacz

Pierwsze numery “MiMa”

Pierwszy nakład wynosił 2000 egzemplarzy, potem wzrósł do 5000. Pierwsze numery zaś były poświęcone “Kryształom Czasu” (więcej znajdziecie tutaj). W rok ukazały się aż 4 – słownie: CZTERY – numery (nr 5/93 wszedł do sprzedaży w 1994 roku). Jeden na trzy miesiące. Przyczyna była przede wszystkim taka, że niewiele osób miało pojęcie i o pisaniu, i o narracyjnych grach fabularnych. To było w końcu pierwsze tego typu pismo w Polsce i znalezienie odpowiednich ludzi zajęło trochę czasu.

“Magia” rodziła się w bólach. Od nr 5/93 nieco wszystko przyspieszyło…

Z czasem zarówno skład redakcyjny, jak i funkcjonowanie czasopisma zaczęło się porządkować, m.in. za sprawą nowego naczelnego, czyli Tomasza Kołodziejczaka (pierwszy numer pod jego wodzą to 18 (6/1995). Choć “Magia” i wydawnictwo były ze sobą silnie powiązane – zarówno osobami, pracami, jak i miejscem działania – to jednak dało się te byty rozgraniczyć. Dlatego też o fanie bycia członkiem redakcji “MiMa” opowiadam w innym miejscu.

Tak zaczynałem przygodę z “MiMem”

Różne siedziby

Na przestrzeni lat wydawnictwo miało różne siedziby. Zaczęło swe funkcjonowanie w czasach, gdy Jacek zasiadał we władzach stowarzyszenia wydawców prasy. W efekcie pierwsze numery powstawały poniekąd w tym miejscu – w przerobionym na biuro mieszkaniu w kamienicy przy ulicy Grodgera w Warszawie. Tam zaniosłem do zeskanowania podręczniki i pudełka sygnowane logiem AD&D, przygotowując materiał o settingach do tego systemu. Tam też odbyły się moje pierwsze przygody w systemie “Pendragon”, które prowadził Artur Marciniak.

W 1994 roku wydawnictwo przeniosło się na ulicę C̶h̶e̶ł̶m̶s̶k̶ą̶ EDIT: Dolną (thx Jerzy), róg Puławskiej. Dla Darka była to wielka różnica, bo mieszkał dosłownie naprzeciwko. Pozostali mieli równie daleko, ale nie miało to dla nas żadnego znaczenia. Przybywaliśmy tłumnie do obskurnego budynku, w którym jedno z pomieszczeń przerobiono na “open space” (hi hi), w innym przesiadywał Jacek, jeszcze inne stało się magazynem.

Pobliski park zachęcał do przemyśleń na świeżym powietrzu, przy piwie

Urokiem miejsca był cieć (wówczas nie mówiło się “ochroniarz” i nie było wyspecjalizowanych firm), który pędził bardzo dobry bimber i który uczestniczył w naszych przeróżnych breweriach. Tu doświadczyliśmy choćby zjazdu diablofanów. Tu niejaki Alianora postanowił silnie się z nami związać, aż rodzice musieli po niego przyjechać i niemalże siłą go zabierać. Stąd wymykaliśmy się przez dach i parafię do najbliższego monopolowego.

Z ciekawostek, piętro nad redakcją w swoim czasie opanował klub miłośników “Magii i Miecza”. Za skromną opłatą (100 tysięcy złotych, podczas gdy jeden numer kosztował 30 tysięcy) można było uczestniczyć w różnych wydarzeniach – wpierw szczytnych, ale z czasem coraz mniej i mniej. Finalnie było to idealne miejsce, aby rozpraszać nas w pracy 😉 Z klubu więc zrezygnowano, miejsce przemieniło się w dział sprzedaży, wymiennie z miejscem spania Wiktora Żwikiewicza, bliskiego przyjaciela Jacka i Darka, który przyjeżdżał na tydzień, a zostawał pół roku.

Reklama klubu w czasopiśmie

Raptem po nieco ponad dwu latach okazało się, iż budynek idzie do rozbiórki, a my musimy się przenieść. W międzyczasie wydawnictwo rozpanoszyło się nieco po budynku, zajmując coraz to więcej i więcej miejsca. Niewiele to jednakże zmieniało. Musieliśmy znaleźć nową lokalizację. Było to zaś istotnie trudniejsze niż dziś – brak był wyspecjalizowanych budynków, nieliczne okazywały się nazbyt kosztowne. Nam zaś zależało, by w tym samym miejscu mieć sprzedaż, redakcję oraz magazyn.

Dziś wiem, że budynek byłej redakcji wciąż stoi. Przez lata straszył swoim wyglądem, a ostatnio został wyremontowany i przerobiony na przestrzeń… biurową 😉

Okna w prawym górnym rogu należały do naszego “open space”, a front wyglądał zupełnie inaczej.

Pod koniec 1997 roku przenieśliśmy się na ulicę Cypryjską, gdzie willa została przerobiona na siedzibę wydawnictwa, z magazynem, oddzielonym działem księgowości i “open space” (hi hi hi) na strychu, które zajęła redakcja. Jacek i Darek otrzymali własne gabinety. A na parterze był dział sprzedaży, z przeróżnymi wystawkami. Z czasem udało się nam przygarnąć w to miejsce również redakcję “Feniksa”, pod wodzą Jarka Grzędowicza.

Nad garażem wpierw była sprzedaż, potem Fenix, na samej górze okno “open space”, poniżej księgowość

Z Cypryjskiej wydawnictwo przeniosło się już bez “Magii” i bez podręczników RPGowy, czyli jedynie z książkami. No i beze mnie…

Urok pracy z Jackiem

Jacek Rodek niewątpliwie miał w latach 90. niezłą intuicję, jeśli chodzi o wyszukiwanie nowinek. To jego “nosowi” zawdzięczamy WFRP czy DoomTroopera. To on, wraz z Darkiem, przyciągnął takich ludzi jak ja, Andrzej Miszkurka, Jacek Brzeziński czy Artur Marciniak. Niestety, brakowało mu biznesowego zmysłu czy świadomości realiów. Dawał się często oszukiwać, potrafił zostawiać duże sumy pieniędzy w różnych miejscach. Był z jednej strony niezwykle ufny i naiwny, z drugiej zaś obok-moralny (nie niemoralny czy amoralny – on nie zauważał pewnych spraw). Potrafił pokazać dwa różne buty, które założył na nogi – ten sam krój, różne kolory – i powiedzieć, że nie może przecież zapłacić w tej sytuacji.

1995: Redakcyjna Wigilia. Od lewej: Jacek, Chwiłek, Agnieszka (księgowość), Ania (prenumerata), Robson (sprzedaż), Darek, Jarek

W redakcji “samosięorganizowaliśmy” całkiem nieźle, ale poza nią różnie to bywało. Jacek potrafił zatrudnić kogoś tylko z szowinistycznych powodów, by ta osoba po trzech miesiącach nie bywania poszła sobie, zgarniając więcej kasy niż stali pracownicy. Tych potrafił też dziwnie traktować, wstrzymując losowo pensje, nie płacąc.

1995: Jacek podczas redakcyjnej Wigilii

Zdarzyło się Jackowi zatrudnić choćby szefa sprzedaży, który wysyłał towar bez otrzymania zamówień i bez jakichkolwiek potwierdzeń.

A jednocześnie wracał z Essen z kartami do DoomTroopera i stwierdzał, że to trzeba wydać. Finalnie, po różnych podchodach, osiągał efekt, który wszystkich zaskakiwał.

Dobre pomysły były przeplatane z abstrakcyjnymi, jak choćby założenie spółki IMP, do której należało mnóstwo osób. W efekcie opłacanie za nich ZUSu powiozło całą inicjatywę zaangażowania nas w finansowy sukces całego MAGa. Finalnie IMP wydał kilka rzeczy do Earthdawna, ale żył z gotówkowych zastrzyków z firmy-matki i musiał się rozwiązać. O pracach nad ED możecie pocztać pod tym linkiem.

ED miał finalnie więcej niż jedno wydanie – od IMPa i od MAGa

Nasze inicjatywy

Z drugiej strony pozwalał nam robić mnóstwo fenomenalnych, czasem ryzykownych działań. Z czasem ja zacząłem dobierać podręczniki i systemy do wydawania. Andrzej Miszkurka dostał swoją serię książek, która do dziś się rozwija. Wpierw jednak wydawnictwo otrzymało srogą lekcję od rynku, poświęcając dużą bańkę na nauczenie się, jak książki muszą wyglądać, by czytelnicy je kupowali.

1995: skok na poważną beletrystykę

O ile na książkach finalnie MAG dobrze wyszedł (wszak dzięki nim wciąż istnieje), o tyle pozostawienie nam wolnej ręki często Jacka wiele kosztowało – nerwów i kasy. Słynna stała się wśród nas historia RPGowych koszulek. Za tą inicjatywą stał Miłosz Brzeziński, który dogadał wszystko i moimi rękami – oraz faksem – dokonał zamówienia. Niestety, gdzieśmyśmy popłynęliśmy i pojawiło się o jedno zero z tyłu za dużo. Kiedy doszło co do czego i Jacek odebrał telefon od wykonawcy, usiadł wzdychając cały, usłyszawszy jaka kwota zawisła nad MAGiem…

Październik 1998: To chyba nie był jeszcze czas na koszulki…

To tylko dowodzi faktu, iż my byliśmy młodzi, a Jacek i Darek, szefujący nam, pozwalali nam chyba na za dużo.

Z drugiej strony, najpewniej nie chcielibyśmy z nimi pracować, gdyby bardziej dokręcali śrubę? Dziś ciężko to ocenić, choć w sumie mam aktualnie mniej więcej tyle lat, co Jacek i Darek wówczas…

[EDIT z 06.07.2022 po rozmowie z Kocujem na Pyrkon 2022:

Jeśli się głębiej zastanowić, to Jacek i Darek nie mieli “narzędzi”, wiedzy jak prowadzić firmę, bo przecież w czasach PRLu nie było prywatnych przedsiębiorstw. Owszem, jacyś chałupnicy, prywaciarze czy pomniejsze podobne “formuły biznesowe” funkcjonowały, ale nie w prawdziwym systemie ekonomicznym. Trudno się więc dziwić, że nie byli w stanie budować jakichś zasad czy formuł na działanie redakcji – nie mieli tzw. know-how i trudno go było pozyskać.

KONIEC EDITA]

Pivoty

MAG w moich oczach jest niezłym przykładem firmy w typie, który dziś nazywamy startupem. Powstała z potrzeby i inicjatywy małej grupki osób, przyciągając uwagę, robiąc szum na rynku. Wykreowała zainteresowanie narracyjnymi grami fabularnymi. Potem z wydawcy czasopisma li tylko, spivotowała na wydawcę gier. Następnie MAG skoczył na głęboką wodę i wprowadził na rynek kolejny przełomowy produkt – DoomTrooper. Z różnych porażek wyciągał wnioski. Z nieudanej serii książek zrodził się silny wydawca prozy, liczący się na rynku i wprowadzający różne inicjatywy (Andrzej Sapkowski przedstawia, Artefakty, Uczta Wyobraźni).

Kalendarium

  • 1993 – ukazują się pierwsze numery “Magii i Miecza
  • 1994 – WFRP, Labirynt 1
  • 1995 – MERPZew Cthulhu, DoomTrooper, Labirynt 2, Strategia i Taktyka nr 1-3
  • 1996 – bitewniak Warzone
  • 1997 – Wilkołak: Apokalipsa, KC, karciany Kult i Dark Eden, czasopismo Inferno, Dzikie Pola, Chaos Progenitus (kościanka)
  • 1998 – 50 numer MiMa, EarthDawn, koszulki, ZC 5.5, bitewna Chronopia
  • 1999 – wydajemy ostatni dodatek do WFRP (4. część Kamieni zagłady)
  • 2000 – tracimy WFRP, Fading Suns: Gasnące Słońca, Crash (nietypowa gra figurkowa)
  • 2001 – DeadLands, Wiedźmin: Gra Wyobraźni, zamykamy Wilkołaka
  • 2002 – Hell on Earth: Piekło na Ziemi, Najlepsze z MiMa i koniec MiMa

Ciekawostki/historyjki

GURPS: Grudzień 1994, wstępniak Jacka Rodka, w którym wspomina o wydaniu przez MAGa GURPSa. W śledztwie udaje nam się ustalić, że ktoś z wydawnictwa ISA zadzwonił do Steve’a Jacksona i powiedział mu, iż ogłosiliśmy wydanie tego systemu, a oni przecież chcą go kupić. Kiedy próbowaliśmy sprawę odkręcić, Jackson wkurzył się do tego stopnia, że powiedział, iż nie chce mieć nic do czynienia z takim grajdołkiem…

Feralny wstępniak z MiM 12 (7/94)

Kot w biurze: W biurze na C̶h̶e̶ł̶m̶s̶k̶i̶e̶j̶ Dolnej był sobie dochodzący kot. Od czasu do czasu był dokarmiany, z rzadka go jednakże widywaliśmy. W biurze tym również były alarmy “na ruch”. Któregoś razu Rafałek Nowocień był ostatnią osobą, która wychodziła z biura. Przyjechał do mnie do domu, gdzie spotykaliśmy się na tradycyjnym “co nieco”. Ledwo co dojechał taksówką i opowiedział coś w ten deseń: “Jak myślicie – tego kota, co sobie po biurze chodzi, to można zostawić i włączyć alarm? Bo spał i nie chciało mi się go budzić”. W zasadzie skończył to mówić, jeszcze nie zdążyliśmy się roześmiać, gdy zadzwonił niezadowolony Jacek z informacją, że Rafałek ma przechlapane, bo za przyjazd brygady interwencyjnej to my płacimy. A brygada napotkała tylko kota zamiast spodziewanych włamywaczy…

Wilkołak: Apokalipsa: Podręcznik podstawowy rozchodził się w rękach – w wersji w miękkiej oprawie. Twarda miała się odrobinę lepiej, tyle że większość nakładu miała wilkołacze pazury nie pod kątem, ale na wprost okładki. Okazało się, że sztanca do dziurowania rozpadła się pod wpływem użycia. No i drukarze, zamiast zrobić jak poprzednio, położyli jak się im wydawało. Oczywiście zwroty nie wchodziły w grę.

Męska przyjaźń: Jednym z okołoredakcyjnych stałych osobników przez długi czas był Chwiłek, czyli Witek Chwiłkowski, który m.in. wydawał Lovecrafta czy Strugackich w wydawnictwie S.R. Miał on tę słabość, że lubił dziewczyny dużo od siebie młodsze, przez co młodsze również od nas, tak w okolicy 19-20 lat mające. Jedna z takich dziewczyn miała z nim pojechać na weekend nad morze. Chwiłek opłacił hotel i ówczesny full wypas. Tuż przed wyjazdem dziewczyna podziękowała za współpracę. Zadzwonił do mnie, pożalić się, gdy akurat była jakaś impreza. Stwierdziłem, żeby brał taryfę, litr wódki, i przyjeżdżał. Obecnym streściłem sytuację i poprosiłem, by się zbytnio nie nabijali. Witek przybył. Wytrzymaliśmy bez śmiechu jakieś 5-10 sekund. Potem od razu mu odpuściło…

Galeria

Byliśmy raczej kumplami, przyjaciółmi – mniej było u nas stosunków pracownik-pracodawca. W efekcie trudno było kogoś na przykład objechać. Ale za to bawiliśmy się zwykle nieźle. Jeździliśmy na wakacje, piliśmy, chodziliśmy do różnych lokali.

1996: Wizyta u partnera. Dla mnie to zdjęcie ma dość duże znaczenie osobiste…

1996: Wyjazd na Games Day. Od lewej: Toruń, Miszkurka, Jacuś, ja, Rodek. W trakcie tej wyprawy samochodowej mieliśmy przyjemność doświadczyć kilku zmian walut… nie, że było jedno EUR 😉
Polcon i Nordcon 1995, Jastrzębia Góra. Na środku ja, obok Jacek Brzeziński i Tomasz Kołodziejczak. Prowadzimy konkurs w stylu 1 z 10. Padła tylko jedna poprawna odpowiedź…
Redakcyjna Wigilia 1995. Od lewej: Jacek Brzeziński, Tomasz Kołodziejczak, Darek Toruń
Sesja w Zakopanem. Od lewej Emil Leszczyński i Rafał Nowocień
Maciek Kocuj przygotowuje się do gry w Zakopanem
2001: Essen, gdzie prezentowałem polskie wydanie Fading Suns
Byli bardzo zadowoleni
Pokazaliśmy wówczas też naszego Wiedźmina. Ten przedstawiciel niemieckiego wydawnictwa był przekonany co do zakupu licencji. Nie doszło do tego, bo świat Sapka był za mało znany w Niemczech….
Wakacje 2001: Żeglarski wyjazd. Majkosz
Wakacje 2001: Żeglarski wyjazd. Od lewej: Toread, Miłosz, Cierzy, Puszkin
Wakacje 2001: Żeglarski wyjazd. Od lewej: Cierzy, Puszkin, Madej
Spotkanie po latach. Od lewej: Andruszkiewicz, Czytacz, Diabeu, Miłosz, Szrejter, Musiał, Marciniak, Toruń. Na środku ja

holistyczny